niedziela, 4 listopada 2012

Skomplikowane przygotowania do powrotu z Syberii


          Samo zwolnienie z obozu oraz osiedlenie bez nadzoru straży obozowej  w częściowo wolnym osiedlu, podjęcie pracy zarobkowej, nie oznaczały bynajmniej jeszcze automatycznego powrotu do ojczyzny. Do tego droga była jeszcze bardzo odległa. Jak się później okazało, cała procedura trwała półtora roku. Na pewno śmierć Stalina i jej następstwa zelżyły terror i otworzyły możliwości prawne do powrotu do kraju.
Z drugiej jednak strony władze sowieckie za wszelką cenę próbowały zachęcić byłych skazańców, aby pozostali na miejscu, założyli rodziny i nadal pracowali na tym dalekim odludziu. Na pewno wielu uwięzionych, ludzi różnych nacji i w różnym wieku, dało się skusić, aby pozostać dzięki instrumentom motywacyjnych stosowanym przez władze. Wielu też towarzyszyła niepewność, czy mają dokąd wracać. Na pewno w ustaleniu tego faktu przydatna była możliwość nawiązania korespondencji. Zbigniew Waydyk pierwsze listy wysłał do znajomych ze Lwowa. Warto dodać, że listy w jedna stronę szły kilka tygodni. Jak się okazało, trafił bezbłędnie i jedna ze znajomych zawiadomiła rodziców w Świbiu. Niestety mama już wtedy nie żyła, a sprawę powrotu syna Józef Waydyk przekazał córce Krystynie i zięciowi. Oboje mieli już wtedy kończyli studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim. Ten fakt miał duże znaczenie przy staraniu się o powrót brata i szwagra. Warunki, jakie trzeba było spełnić, były naprawdę niełatwe dla przeciętnego zjadacza chleba.                                                                                                                                                    Przede wszystkim na początek trzeba było udowodnić polskie obywatelstwo. Przypomnę, że po 17 września 1939 roku rodzina Waydyków była zmuszona przyjąć obywatelstwo radzieckie. Władza sowiecka wszystkich mieszkańców ze swojej strefy okupacyjnej traktowała jak własnych obywateli, stąd Zbigniew był skazany za zdradę ojczyzny i osadzony w łagrze jako obywatel ZSRR. Najprościej w tym przypadku było przedstawić dowód osobisty    lub inny dowód poświadczający obywatelstwo. Drugim warunkiem było zeznanie dwóch świadków, że przebywający w ZSRR do dnia 17 września 1939 roku posiadał obywatelstwo polskie. Następnie trzeba było złożyć podanie do Wydziału Społeczno-administracyjnego Prezydium Rady Narodowej Miasta Stołecznego Warszawa, które znajdowało się  przy ul. Nowy Świat 20/18           w podwórzu na II piętrze jako Oddział Repatriacyjny. Celowo piszę dokładnie o siedzibie tegoż biura, aby uświadomić, że tak ważne dla sprawy biuro było dobrze ukryte, aby zapewne zniechęcić potencjalnych petentów do załatwienia sprawy. Oczywiście należało także pamiętać, aby wnieść opłatę w wysokości 12 zł. w znaczkach stemplowych.                                                                                                                                     Oczywiście podanie należało odpowiednio        umotywować, że    przebywający w ZSRR w czasie repatriacji do polski był chory i nie mógł przybyć do Polski. Myślę, że nasz bohater musiał już przegapić nie ze swojej winy jakiś termin powszechny, stąd potrzeba zagajenia o rzekomej chorobie. Nie zaszkodziło wysłać uwierzytelniony i przetłumaczony na rosyjski odpis metryki urodzenia.                                                                                                                                                         Po tak skompletowanej dokumentacji, w tym papierów z tego zacnego urzędu, należało wysłać je listem poleconym do beneficjenta. Ten musiał            przedłożyć je do Obłasnoj Milicji do działu spraw cudzoziemców. To był dopiero początek starań zanim  udał się w podróż powrotną 19 listopada 1955 roku.                                                                                                       

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz