sobota, 19 listopada 2011

Wybór aforyzmów z tomiku „Myśli przekorne” z 1990 roku (cz. 3)


Z estetyką można być na bakier, z etyką – nigdy.
* * *
Prawdę zdobywa się etapami – inaczej przytłoczyłaby nas swoja potęgą.
* * *
Niejednym wchodzi w krew, co innym już dawno wyszło bokiem.
* * *
Gryziesz się sam? Zostaw to innym – zagryzą cię fachowo.
* * *
Teraz jest jak opoka: wmurował kamień węgielny pod swoje stanowisko.
* * *
Potrzebny raport: o stanie draństwa.
* * *
Kosmiczne pytanie w której galaktyce zbratamy się z rozsądkiem?
* * *
Niektórzy regularnie trenują głupotę.
* * *
Gra pozorów: dureń w obwolucie mędrca.
* * *
Najgorzej spoufalić się z samym sobą.
* * *
I w samym środku życia można się czuć jak na jego dalekich peryferiach.
* * *
Złodzieje prawdy są śród nas. Musimy im patrzeć na ręce.
* * *
Kobieca rzecz: niepokoić nas - mężczyzn

czwartek, 17 listopada 2011

Dylemat 20-letniego lwowiaka.

Zdjęcie zostało zrobione we Lwowie 15 sierpnia 1944 roku podczas Święta Wniebowstąpięnia kilka tygodni po powrocie wojsk sowieckich. Nasz bohater to pierwszy z prawej. Młodzi 20-letni Polacy rozważali co począć w obliczu represji władzy komunistycznej. Tak jest zapisane na odwrocie zdjęcia. Już w tym czasie byli od kilku miesięcy członkami Armii Krajowej. Obszernie sytuację we Lwowie opisał Zbigniew Waydyk w nigdzie nie publikowanych pamiętnikach. W najbliższym czasie spróbuję rozszyfrować zapiski z kilkudziesięciu zeszytów pisanych głównie w latach 1943-44. Wielce interesująca lektura.

środa, 16 listopada 2011

Legitymacja szkolna nr 189 z 1937/38

Przeglądając dziś wstępnie torbę z około 30 zeszytami z lwowskiego okresu przedwojennego i czasów wojny znalazłem dobrze zachowaną legitymację szkolną nr 189 z roku 1937/38, która upoważniała do ulgowych przejazdów kolejami państwowymi. Przypomnę, że Zbigniew Waydyk był wtedy uczniem III Państwowego Gimnazjum im. Króla St. Batorego we Lwowie. Na zdjęciu 12-letni Zbigniew. Ważna informacja jest taka, że ta torba z materiału po wojnie przez kilka lat była zakopana przez matkę Zbigniewa w ziemi. Zeszyty zawierają prace literackie, wiersze patriotyczne oraz osobiste pamiętniki. Kilka lat zajmie mi teraz odczytanie ich treści.

Wybór aforyzmów z tomiku „Popiwek erotyczny” z 1991 roku (cz. 1)


Ideał kobiecości: wiotkość kibici tożsama z wiotkością myślenia.
* * *
Z lubą dziewczyną nie czyń niczego polubownie. Idź na całą ostrość wzajemnego przylegania!
* * *
Eros po sowiecku: wymuszana miłość do NKWD-KGB.
* * *
Zamordysta w Erosie: dzierżyseks.
* * *
Kronika erotycznych wydarzeń: „Dziesięć dni, które wstrząsnęły tatem”.
* * *
Szampańska, upojna noc miłości i zmysłów okazuje się często zwykłym bełtem erotyki
* * *
Zniechęcenie – ostatnie stadium wysoko rozwiniętego erotyzmu.
* * *
Seks: anatomiczny pociąg pod parą.


wtorek, 15 listopada 2011

Wybór aforyzmów z tomiku „Myśli przekorne” z 1990 roku (cz. 2)

Patologiczne novum kobiet: lęk przed kobiecością.
* * *
Wszystko zależy od tego, czy paragrafy ustawiają ludzi, czy też ludzie ustawiają paragrafy.
* * *
I durnie miewają efektywne momenty mądrości.
* * *
Gdy ekonomika dostaje kota, reszta jest … mruczeniem.
* * *
Bataliony słów też muszą się formować w przyzwoitą tyralierę.
* * *
Ci, którzy pracę jako malum necessarium – zło konieczne, nie będą przez nią nigdy nobilitowani.
* * *
Nie muskaj prawdy ustami kłamstwa.
* * *
Nie siejmy zamętu, jeśli możemy siać pokój.
* * *
Jedyna pożądana agresja: inwazja prawdy.
* * *
Peregrynacja struktur współczesnego świata: podróż do granic … ekonomicznych możliwości.
* * *
Jak wycenić własną osobowość w warunkach własnej nijakości?
* * *
Kwiaty są wyróżnikiem botaniki, etyka jest wyróżnikiem człowieczeństwa.

sobota, 12 listopada 2011

Wybór aforyzmów z tomiku „Myśli przekorne” z 1990 roku (cz. 1)



 Nieraz w Polskę idziemy bez Polski w sercu.
* * *
Parterowym ludziom najłatwiej szafować gestami tytanów.
* * *
Rzeką słów nie dopłyniesz do ujścia Kryzysu.
* * *
Najgorzej, gdy złotousty Cecero staje się zwykłym gadaczem.
* * *
Czy generalna rozprawa z fasadowością ma polegać tylko na obtłukiwaniu gzymsów?
* * *
I na seansach superdraństwa zarezerwowane są krótkie przerwy na uczciwość.
* * *
Niektórzy nawet własną zadumę podpierają cudzą dłonią.
* * *
Do ujeżdżenia Pegaza też trzeba nie lada dżokejów.
* * *
Czas ogólnego nadąsania się: nawet pomniki nie kłaniają się sobie.
* * *
Wszyscy jesteśmy biedni, ale najbiedniejsi są ci, którzy udają bogatych.
* * *
Smutno ekstremalny przejaw autolojalności: padanie na twarz przed sobą.
* * *
Seksuolog: facet dbający o cudze karesy.


piątek, 11 listopada 2011

ŻYWI SALUTUJĄ UMARŁYM

     Tego dnia urzędnik obozowy więźniów – tzw. nariadczyk – wyznaczył jedna z brygad do pracy za zoną łagru. Dekretu o pracy dla więźniów politycznych zgrupowanych w roku 1949 w obozach OZIERŁAGU wzdłuż tzw. trasy tajszeckiej pod Irkuckiem na razie nie buło. Wykonywali oni tylko roboty czysto gospodarcze. Tak i tym razem brygada, w której było wielu Polaków, byłych żołnierzy AK ze wschodnich ziem Rzeczypospolitej, miała przenosić materiał pochodzący z rozbiórki starego osiedla tunguskiego Wierchnaja Udacznaja na budowę łaźni obozowej.                                                                           
     Po wyrzeczeniu przez sierżanta, naczelnika konwoju starej tiuremnej formułki: „kanwoj k boju!” – „konwój do boju!” otoczyła ich zbrojna piecza eskorty. Po przejściu przez mokre miejsca, grzęzawiska obok obozu pięli się pod górę grzbietem niewysokiej sopki. Szli to w gęstych chaszczach, to stąpali po morzu niepachnących kwiatów – kwiaty bowiem na Syberii przeważnie nie pachną – szli wśród krzewów bagulnika, kwitnących różowo.                                                                                                                  
     Poniżej szczytu sopki był cmentarz jeniecki żołnierzy i oficerów japońskich z tak zwanej armii kwantuńskiej. To właśnie po ewakuacji i repatriacji kontyngentów jenieckich przejęli więźniowie baraki obozu, sama specyfika budowy których już mówiła, że były one wzniesione rękami Japończyków. Jakieś altanki w formie pagód, jakieś wykrętasy konstrukcyjne, jakieś freski,  dziwna ornamentacja, japońskie zegary słoneczne na majdanach baraków. W obozie przyjęte było mówić ze smutną ironią, mając na myśli kogoś, kto nie wytrzymawszy trudów obozowej męki przeniesie się na tamten świat: „Pajdiot na sopku – k Japoncam”, a co znaczyło – pójdzie na sopkę uzupełniać szeregi martwych Japończyków.                                                                                                                                                                                                
          Więźniowie przechodząc mimo cmentarza z niespokojnym dreszczem spoglądali na mogiły świetnych ongiś „samurajów”. Ale nie o tym cmentarzu myślały serca polskich członków brygady obozowej. Idąc w tak karnych szeregach – rozmawiali. Jeden z więźniów mówił: - Gdzieś tu musi być cmentarz zesłańczy Polaków wywiezionych w roku 1940, gdzieś tu musi być pochowany mój ojciec. Brat mój zginął w Kazachstanie, w Kustanaju, ale ojciec leży gdzieś tu. Inny z więźniów mówił jednak: - Nie wiadomo, czy uda się nam w ogóle napotkać ów cmentarz. I rzeczywiście cmentarza, jak na razie, nigdzie w pobliżu nie było.                                                                                                                                                       
     Przy rozbiórce popracowali do południa. Potem trzeba było przenosić bierwiona, potężne bale w stronę obozu. Poszli z powrotem. Ramiona uginały się pod uciskiem ciężkich belek. Serca aż skowyczały od wysiłku niosących brzemię tak ciężkie. Była to istna golgota.                                                      
    Naczelnik konwoju był z rzędu owych dobrych naczelników. Widząc nieludzkie zmęczenie więźniów powiedział: - Chłopcy, pójdziemy krótszą drogą. Idąc tą krótszą drogą napotkali właśnie zagubiony w syberyjskim pustkowiu polski cmentarz. Jeden z więźniów, wyciągając przed się dłoń zaczął krzyczeć: Patrz – cmentarz, cmentarz …                                                                                                                                 
     Rzeczywiście, w najbliższej odległości widniał las krzyży; groby były, kurhany. Więźniowie Polacy spojrzeli po sobie porozumiewawczo: to tu. Obok cmentarza naczelnik konwoju zarządził „prawał” (odpoczynek), dana była im tam możność odpocząć. Zrzucili z ramion ciężkie bale. I wtedy to stał się cud straszny, niesamowity. Więzień, który mówił, że gdzieś tu musi leżeć jego ojciec, odczytał na zmurszałym krzyżu swoje nazwisko – nazwisko swego ojca. Stał cały w trwodze, w okrutnej, porażającej a zarazem błogosławionej trwodze odkrycia; jakby tu z tego kurhanu syberyjskiego odgrzebywał samego siebie. Grupka więźniów – Polaków widząc to nadwzruszenie swego rodaka poprosiła, by konwój pozwolił podejść bliżej. Konwój – niegłupi, bywali, starzy żołnierze frontowi, tak zwani „swierchsroczniki”, a nie młodzi, fanatyczni, bezkrytyczni służalcy beriowszczyzny – nie odmówił.                                                                                    

          Podeszli bliżej. Tak, był to cmentarz zesłańczy. Były to groby beriowskiego rozpasania. Były tam i mogiły dorosłych i małe mogiłki dzieci, których – jak pisał naczelny kapelan Wojska Polskiego ksiądz biskup Józef Gawlina – zginęło od mrozu i z głodu właśnie w owym pamiętnym tysiąc dziewięćset czterdziestym około stu tysięcy.                                                                                                                   
         Spoglądali na tę pamiątkę – poligon starcia bezbronnych dusz polskich ze zbrojną przyłbicą beriowskich herodów dwudziestowieczna. Spoglądali na ten poszumem krzewów bagulnika kołyszący się bezmiar uspokojonego cierpienia. A serca ich ścisnęły się żalem okrutnym.                                                        
                Oto upłynęło zaledwie dziewięć lat od tamtego smutnego czasu i tym razem oni stoją tu zniewoleni, z dala od kraju i swoich. Martyrologia Polaków przedłuża się. Konwój zniecierpliwiony tym długim pozostawaniem więźniów w uroczystej kontemplacji nawoływał do marszruty: „Paszli rebiata, paszli”. Ale oni nie słuchali. Uklękli i chórem zaczęli odmawiać Modlitwę Żołnierzy Armii Krajowej”.                                                            

czwartek, 10 listopada 2011

Wybór aforyzmów z tomiku „Myśli strzeliste” z 2000 roku (cz. 1)


Jak wskoczyć w tę polskość, jakiej jeszcze nie było?
* * *
Należałoby nakładać kontrybucję na nie myślących kategoriami polskości.
* * *
Kogo nie stać na komfort czystego sumienia, tego nie stać na komfort bycia człowiekiem.
* * *
Z wielu lapsusów życia koń by się uśmiał. A najwięcej okazji ku temu miałby koń polski.
* * *
Negocjacje z bogiem kończą się nieraz zawarciem układu z diabłem
* * *
Zakłamanym prawda nie po myśli

środa, 9 listopada 2011

Ten blog tworzę ku pamięci ojca swego Zbigniewa

Zbigniew Waydyk (ur. 20 listopada 1924 r. w Świsłoczy, zm. 21 stycznia 2003 r. w Białymstoku) - polski satyryk, pisarz i poeta.
Autor wielu fraszek, aforyzmów, wierszy i opowiadań, które publikował w prasie  regionalnej i krajowej oraz  antologiach (m.in. "Kuszenie na Karuzelę", "Antologia Współczesnej Aforystyki Polskiej", "Aforystykon - podręczna Encyklopedia Myśli i Aforyzmów" i innych.
Opublikował książki: Myśli niesforne, Myśli przekorne, Pieśni zielonej katorgi, Virtus Erotica, Eros Sarmaticus.
Niezrównany aforysta, autor fraszek, znanych w całej Polsce, sypiący anegdotkami jak z rękawa. 
Wydał kilka tomików, jego utwory zamieszczono też w Antologii aforyzmu polskiego. W lokalnych gazetach publikował swe utwory w stałych rubrykach, m.in. Wajdykamenty lub "Polityka” Zbigniewa Waydyka. Współpracował z Wojewódzkim Ośrodkiem Animacji Kultury, należał do Klubu Poetów Ludowych oraz Nauczycielskiego Klubu Literackiego.
Narrator w filmie dokumentalnym "Zbrodnia na Kołymie. Gorączka uranu" z 1993 roku.