czwartek, 25 października 2012

Wspomnienia Zbigniewa cz.I ( na podstawie osobistych zapisków i udzielonych wywiadów po 1990 roku)



   To były smutne czasy, ale przecież nie można było ciągle płakać. W tym świecie, przewróconym do góry nogami – to, co teraz wydaje się śmieszne, wtedy mogło zaważyć na życiu człowieka i odwrotnie. To były czasy z mocno odbitym piętnem sowieckiej skrupulatnej dbałości o prawomyślność ciemiężonych narodów.
                                                               

16-letni Zbigniew. Zdjęcie z czasów okupacji niemieckiej
 
      Miałem niespełna 15 lat, gdy zaraza sowiecka wkroczyła do Lwowa 22 września 1939 roku. W 1940 roku NKWD wywiozło moich dziadków nad Morze Białe, bo mieli 35 ha ziemi w Józefpolu, w powiecie wołkowyskim. My też nie mogliśmy czuć się bezpiecznie. Chociażby z tego powodu, że ojciec brał czynny udział w wojnie 1920 roku przeciw bolszewikom, a potem pracował w polskim kontrwywiadzie wojskowym.  
                                                                                              
      Sowieci od początku czuli się we Lwowie jak na własnych śmieciach. Ojciec oficjalnie zaginął na froncie, a w rzeczywistości ukrywał się. Wraz z mamą i siostrą dostaliśmy obywatelstwo radzieckie, a ja powędrowałem do ósmej klasy szkoły sowieckiej „dziesięciolatki” , którą ukończyłem zresztą z odznaczeniem jako „atlicznik”.                                                                                                                                   
      Święta pod okupacją naszych wschodnich sąsiadów były skromne, ale gdzieś tam w środku kwitła nadzieja na lepsze jutro. Wyzwolenie od ucisku przewijało się zawsze w naszych życzeniach.                30 czerwca 1941 roku Lwów zmienił okupanta. Musiałem iść do pracy. Inaczej robotę znalazłby mi Niemiec, ale na terenie Rzeszy. Półtora roku później wstąpiłem do podziemnej organizacji – V Dywizji Armii Krajowej okręg lwowski.                                                                                                                            
      Dowództwo doszło do wniosku, że zamiast wysadzać pociągi, powinienem wydawać biuletyn informacyjny Ziemi Czerwieńskiej. Zostałem także członkiem komisji badań zbrodni nacjonalistów ukraińskich OUN i UPA w Małopolsce Wschodniej. W 1944 roku we Lwowie zaczęło się robić niebezpiecznie i uciekliśmy do Rabki koło Nowego Targu.                                                                                           
        W 1944 roku do Polski przyszli wyzwoliciele, tak przynajmniej myślano. Dla 20-letniego działacza AK ze Lwowa była to wizja przesłuchań, bicia i kazamatów. Aresztowany zostałem przez „towarzyszy” z kontrwywiadu 18. Armii 4 Frontu Ukraińskiego „Smiersz” (Śmierć Szpiegom”). Nim zapadł wyrok, „zwiedziłem” więzienne piwnice w Polsce, Słowacji i czeskich Sudetach. Sądzony jako obywatel ZSRR. Dostałem 10 lat więzienia „wychowawczych” obozach pracy w Rosyjskiej Federacyjnej Republice Radzieckiej i 5 lat pozbawienia praw obywatelskich. A to wszystko za cywilną zdradę ojczyzny i grupową kontrrewolucję. Jednym z dowodów w sprawie był brulion z wierszami o tematyce antysowieckiej i antyhitlerowskiej. Ale radzieckiemu wymiarowi sprawiedliwości, jak dowodzi historia, wystarczyłoby i tak o wiele mniej.                                                                                                  
        Gdy Polacy w kraju obchodzili Boże Narodzenie na gruzach swoich domostw, siedziałem w więzieniu we Lwowie, skąd bydlęcymi wagonami zostałem wkrótce wywieziony na Przyurale. Tam nie było jeszcze tak źle, bo przychodziły paczki od Polaków. Było trochę jedzenia na wigilijny stół, a także opłatek. Potem już tylko o tym marzyliśmy. Podobnie o kobietach. Bo na Przyuralu byłem w obozie z pospolitymi przestępcami, ale także z kobietami. Gdy powstało NATO jako zwiastun nadchodzącej „zimnej wojny”, władze radzieckie w owczym pędzie przepędziło więźniów jeszcze dalej na wschód, gdzie nie dochodziły już paczki ani korespondencja, a za odwilż uważano 20-stopniowy mróz. Pierwszym przystankiem był Ozierłag w obwodzie irkuckim. Po dwóch latach przeniesiono nas do Bierłagu na Kołymie.                                                                                                               
        Minus 62 stopnie to najniższa temperatura jaką przeżyłem. Było tak zimno, że dla ochrony na twarzach nosiliśmy co popadło, w tym np. damskie majtki , a ubieraliśmy się w kożuchy po zmarłych  jeńcach japońskich.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz