środa, 17 października 2012

Niezwykły życiorys ojca Zbigniewa Waydyka






Fotografia wykonana przed II wojna światową: Józef Bohdan Waydyk (ur. 26.02.1892 w Sitnie, pow. zamojski – zm. 06.12.1957 w Świbiu wówczas pow.gliwicki)



               Józef Bogdan Waydyk urodził się 22 lutego 1892 roku we wsi Sitno w powiecie zamojskim. Rodzice nosili imiona Franciszek i Maria. W zachowanym z ok. 1950 roku odpisie dowodu osobistego Rzeczpospolitej Polskiej Seria A nr 040947 wydanym przez starostę powiatu wołkowyskiego Andrzejkowicza znajduje się jego rysopis: wzrost 170 cm, oczy niebieskie, usta normalne, włosy ciemny blond, twarz owalna. Posiadał znajomość biegłego czytania i pisania w językach polskim, rosyjskim i serbskim. Przynależność do Państwa Polskiego została stwierdzona na podstawie paszportu rosyjskiego nr 3 z dnia 12.01.1912.roku w dniu 26.04.1923 roku w Wołkowysku.                    
                                                    
            Przed pierwszą wojną światową rodzice trudnili się administrowaniem majątku ziemskiego, którego właścicielem był pan Lipczyński. Po wojnie Józef jako legionista-piłsudczyk miał prawo do 20 ha ziemi, którą scedował na swoich rodziców. Franciszek i Maria gospodarowali w miejscowości Józefpol koło Łyskowa w powiecie wołkowyskim. Między innymi za ten fakt, że byli beneficjentami przedwojennej władzy, rodzice zostali deportowani w 1940 roku nad Morze Białe, skąd już nigdy nie powrócili. Nie bez wpływu było też to, że pierworodny syn i zięć służyli w Policji Państwowej.                                                       Według ustnego przekazu Józef był najstarszym z czworga rodzeństwa. Miał dwóch młodszych braci o imionach Seweryn i Jan oraz siostrę Anielę. Bracia byli członkami Polskiej Partii Socjalistycznej. Z obawy przed represjami carskiej policji tuż przed pierwszą wojną światową wyemigrowali do Francji, skąd już nie powrócili. Jan osiedlił się w miejscowości Foug kołó Nancy w Lotaryngii, natomiast Seweryn trafił do Gaskonii nieopodal granicy z Hiszpanią. Jeden z nich pozostał kawalerem, natomiast drugi ożenił się z rodowitą obywatelką Francji. Brak informacji, czy bracia mieli dzieci. Korespondencja między nimi, a rodziną w Polsce trwała do wybuchu II wojny światowej. Później kontakt przerwał się. Siostra Aniela po wyjściu za mąż za policjanta o nazwisku Śliwiński, osiedliła się w Sokółce. Miała jednego syna Leona.

 Na zdjęciu mały Leon, jedyny siostrzeniec naszego bohatera
        Mąż został aresztowany przez władze sowieckie w 1939 roku i najprawdopodobniej stracony na wiosnę następnego roku w Twerze, tam gdzie większość pojmanych prze NKWD policjantów. Siostra wraz z synem została wywieziona na Syberię, skąd po wojnie wrócili cali i w dobrym zdrowiu. Leon ukończył szkołę milicyjną w Szczytnie. Mieszkał i pracował jako oficer milicji w Warszawie.



Fotografia wykonana na rok przed wybuchem I wojny światowej. Pierwszy z lewej to Józef Waydyk w towarzystwie kolegów ze szkoły rolniczej w Sobieszynie   

 
             W 1913 roku ukończył szkołę rolniczą w Sobieszynie. Zresztą ta szkoła istnieje do dziś. W tym samym roku wstąpił do służby w carskim wojsku. Jego jednostką był 17 pułk ułanów. Jako szeregowiec uczestniczył w pierwszych starciach zbrojnych I wojny światowej.


Podczas służby w wojsku carskim w 1914 roku. Ciężko wskazać dziś z całą pewnością, który to nich nasz bohater.



           Szybko trafił do niewoli austryjackiej. Jako jeniec wojenny został wywieziony aż do Chorwacji pod Banja Lukę. Tam spędził ponad 2 lata. Biegle nauczył się języka serbsko-chorwackiego. Przeżył tam też swoją pierwszą wielką miłość, którą była chorwacka dziewczyna. Nieomal tam pozostał na stałe. Na przeszkodzie stanęła wieść o tworzeniu się Legionów Piłsudskiego, do których wstąpił w 1917 rok. Po zakończeniu działań wojennych rozpoczął karierę w nowo tworzonej Policji Państwowej. Był uczestnikiem wojny polsko-sowieckiej w 1920 roku. Służył w żandarmerii wojskowej. Między innymi eskortował jeńców bolszewickich przez Warszawę po bitwie 15 sierpnia 1920 roku. Był jednym z tych, którzy przyczynili się do obrony jeńców przed powszechnym linczem wzburzonej ludności polskiej.        Po zakończeniu wojny bardzo szybko piął się po kolejnych stopniach kariery policyjnej. W zachowanym rejestrze polskich oficerów policji z 1934 roku był w stopniu podkomisarza, a tuż przed wojną komisarzem. W ogóle przed wojną oficerowie policji to była elita, gdyż doliczono się tylko 790 oficerów.                                                                   
            Często przeprowadzał się. Na początku służył w Świsłoczy (powiat wołkowyski, wówczas województwo białostockie) jako komendant posterunku. Tam zreszta ożenił się i urodziło mu się dwoje dzieci. W 1928 roku ukończył w Białymstoku kilkumiesięczny kurs  oficerski (KIP – Kurs Instruktorów Policji). Od razu został awansowany na zastępcę komendanta powiatowego w Wołkowysku. Pod koniec prawdopodobnie 1929 roku został mianowany na zastępcę dowódcy kompanii w Centralnej Szkole Policji Państwowej w Mostach Wielkich koło Lwowa. Następnie został już jako podkomisarz dowódcą kompanii „F” w szkole policyjnej w Golędzinowie. Adepci tej szkoły, F jako funkcyjni, chodzili w zielonych wojskowych mundurach. Byli to przeważnie synowie bogatych chłopów, legitymujący się jak na owe czasy dobrym wykształceniem, bo ukończyli siedem klas szkoły powszechnej. Posiadali też dobrą opinię od swojego wójta i proboszcza. Kompania „F” stanowiła rezerwę policji. Po drugiej wojnie światowej niechlubnym spadkobiercą Golędzinowskiej szkoły było popularne w PRL  ZOMO.                                                                                     
           Następnie służył w Warszawie, Krynicy i Lwowie. Był osobą bardzo towarzyską. W Krynicy przyjaźnił się między innymi ze sławnym polskim śpiewakiem operowym, Janem Kiepurą (zachowało się podobno ich wspólne zdjęcie). W 1935 roku był głównodowodzącym siłami policyjnymi podczas pogrzebu Józefa Piłsudskiego w Warszawie. W latach 1936-39 będąc podkomisarzem pełnił funkcję, najpierw zastępcy, a następnie redaktora naczelnego lwowskiego czasopisma policyjnego "Nasze Życie". Wojna zastała jego z całą rodzina we Lwowie.



 Józef Waydyk w mundurze oficera przedwojennego oficera policji. Jedyna kobieta na zdjęciu to jego żona Zofia
           

            Ukrywał się przed okupantem  stalinowskim, którzy zajęli po 17 września Lwów na mocy paktu Ribbentrop-Mołotow. Niemal dwa lata żył w ukryciu. Oficjalnie nasz bohater zaginął na froncie. Nawet jego własna rodzina nie wiedziała, gdzie przebywa. Cudem uniknął pierwszych sowieckich aresztowań w 1939 roku.  W przypadku aresztowania przez sowietów groził mu los, taki jak innych poległych w kwietniu 1940 roku w Katyniu, Wielkich Mostach  lub Twerze. Niestety na wiosnę 1941 roku został aresztowany przez NKWD. Wtedy wyszło na jaw, że przebywał na przedmieściach Lwowa.                                                                                  
             Nasz bohater powiedział NKWD podczas śledztwa, że jest uciekinierem z Polski. Twierdził, że był pisarzem gminnym w wołkowyskim powiecie. Tak, się składało, że mówił biegle po rosyjsku, gdyż w czasach carskich służył w 17. pułku ułanów w Nowochapriowsku. Tak się złożyło, że te okolice potrafił opisać dokładnie, bo czytał przed wojną „Cichy Don” Szołochowa. Wtedy to podczas licznych przesłuchań na poczekalni na ławce natknęli się na niego lwowscy złodzieje, których znał z przedwojennych działań operacyjnych. Oczywiście poznali swojego podkomisarza-przesladowcę. Rozpoczął się swoisty dialog na śmierć i życie. – Jak pan komisarz się czuje? – zapytali się kieszonkowcy. – Do tej pory dobrze, ale jak was zobaczyłem, to już gorzej – odparł. – Panie komisarzu, sowietom pana nie wydamy. Jak powróci wolna Polska, znów będziemy kraść, jak za dawnych lat, a pan będzie nas ścigać. Teraz nawet nie ma kogo okradać, bo za sowietów wszyscy klepiemy biedę –snuli swój wywód. Ta opowieść przekazywana jest przez trzecie pokolenie rodziny. To świadczy przede wszystkim jak wielki autorytet posiadał komisarz Józef Waydyk w światku przestępczym przedwojennego Lwowa. Głęboka też była solidarność wobec znienawidzonego sowieckiego okupanta niegdysiejszych przeciwników: złodzieja i policjanta.                                                   Ostatecznie Józef Waydyk miał ogromne szczęście, bo wydalono tylko ze Lwowa jako podejrzanego o wrogość wobec radzieckiej władzy. Kazano mu osiedlić się nie bliżej niż 100 km od Lwowa. Tak trafił do Trembowli. Po latach przyznał się, że uratował głowę, bo umiał „rozmawiać” z NKWD. Dopomogła mu w tym praktyka w II Oddziale Defensywy zanim trafił do policji na początku swojej kariery zawodowej. Oddział ten był niczym innym jak  kontrwywiadem wojskowym na Rosję. Znał zatem duszę oprawców.                                                 
           W czasie pierwszej sowieckiej okupacji Lwowa, jego żona wraz z dziećmi przyjęła obywatelstwo ZSRR, które uchroniło ich przed wywózką w głąb Kraju Rad. W porę zamienili też spore mieszkanie w kamienicy na skromne lokum w suterynie.                                                      
               On i pozostali przy życiu jego koledzy policjanci ujawnili się przed nowym okupantem hitlerowskim. Część wstąpiła do kolaborującej z Niemcami Policji Polskiej, inni, jak nasz bohater podjęło pracę w administracji. Uchroniło ich to przynajmniej przed represjami ze strony nacjonalistów ukraińskich, którzy w tym czasie byli w dobrej komitywie z niemieckim okupantem. Nasz bohater pracując w administracji niemieckiej przyczynił się z narażeniem własnego życia do wysłania kilkunastu młodych Żydówek na roboty w głąb Niemiec. Przed wywozem do obozów koncentracyjnych uchroniły je lewe polskie dokumenty, które pomógł im wyrobić.                  Jednocześnie rozpoczął pracę konspiracyjną w tzw. Korpusie Bezpieczeństwa. Organizował w podziemiu kadrę administracyjną dla przyszłej wolnej Polski. Wtedy to został wyznaczony przez Gen. Tamawę-Petrykowskiego na komendanta wojewódzkiego policji w Tarnopolu. Warto odnotować, że Korpus Bezpieczeństwa został nawet uznany w 1944 roku przez rząd PKWN.          
         Po wojnie postanowił nie ujawniać swojej przeszłości. Na pewno  ukrywanie się i konspirowanie nie pozostało  bez śladu na jego psychice. Brak normalnego życia zmieniły jego przyszły stosunek do rzeczywistości. Na pewno pomogła mu w tym wrodzona zdolność do przewidywania zachodzących zmian. Wielu takich jak on w porywach straceńczego patriotyzmu kontynuowało walkę płacąc za to swoim życiem i swoich bliskich lub w najlepszym razie zsyłką na Syberię. Zresztą taki los spotkał jego syna Zbigniewa, o czym napisałem w innym miejscu.                                                                                                                 
                W trakcie działań wojennych, po przejściu frontu jesienią 1944 roku opuścił Lwów wraz z żoną, synem i córką. Początkowo zatrzymali się w Rabce, gdzie wywiad wojskowy „Śmiersz” aresztował w marcu jego syna Zbigniewa. Z tego czasu zachowało się zaświadczenie tymczasowe nr 499 wydane 12 lutego 1945 roku przez Polski Związek Zachodni, Koło Kraków o przystąpieniu Józefa Waydyka do związku i że został on zarejestrowany do pracy na terenie Ziem Zachodnich w grupie rolnictwo. Przed 23 czerwca 1945 ruszyli na Górny Śląsk do Gliwic, gdzie zarejestrowali się w Miejskim Komitecie Niesienia Pomocy Uchodźcom pod numerem 862. Stamtąd przeprowadzili się na Śląsk Opolski do miejscowości Świbie w powiecie gliwickim. Zgodnie z zachowanymi dokumentami nastąpiło to dokładnie tuż przed 18 lipca 1945 roku.                                                                    Będąc piłsudczykiem i oficerem policji musiał skrzętnie ukrywać swoją przeszłość przed nową władzą ludową. Uznał, że najlepiej zrobi czynnie włączając się w wir powojennych przemian. W tym celu sfałszował swój życiorys. Ten autentyczny nadawał się jedynie do skazania go na wieloletnie więzienie jako wroga ludu.                                                           
               W ocalałym kwestionariuszu personalnym z 2 lutego 1952 roku zaakcentował długoletnią niewolę austryjacką (1914-22) oraz swoją rolną przeszłość w okresie międzywojennym. Skłamał, że pracował jako urzędnik kontraktowy w Powiatowym Urzędzie Ziemskim w Wołkowysku (1922-27), podczas gdy pełnił w tym czasie funkcję komendanta w miejscowości Świsłocz w tymże powiecie. Jeszcze bardziej minął się z prawdą twierdząc, że był  urzędnikiem kontraktowym w Powiatowym Urzędzie Ziemskim w Słonimiu (1927-39). W tym czasie nadal szkolił się, awansował i piastował coraz bardziej eksponowane stanowiska w przedwojennej policji. Na czasy okupacyjne wymyślił historyjkę o pracy jako robotnik fizyczny w lasach i na drogach w tymże Słonimiu i tartaku w Michalinie. W latach 1946-48 był członkiem PPS. Po grudniowym kongresie zjednoczeniowych w 1948 pełnił funkcję sekretarza POP w PGR Świbie.                                                                                                     W następnych latach jako ważny fakt dla władzy ludowej podkreślił, że pełnił w okresie 01.08.1945-31.10.1945 funkcję zastępcy sekretarza Urzędu Gminnego w Świbiu. W jego kompetencjach było kierowanie biurem i pełnienie funkcji referenta opieki społecznej. Podkreślał mocno, że w latach 1947-49 był członkiem Gminnej Rady Narodowej. Z pracy w organach gminy 1 listopada 1945 roku przeszedł w charakterze pisarza, a później księgowego, do Gliwickiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego, które administrowało Majątkiem Świbie na obszarze użytkowym 850 ha. Następnie pracował jako pracownik umysłowy – kalkulator, a od 1 sierpnia 1947 roku do 16 marca 1950 roku pełnił obowiązki księgowego zespołowego jako księgowy techniczny, ale już u nowego administratora, jakim były Państwowe Gospodarstwa Rolne. Przejście nastąpiło na podstawie umowy zbiorowej z 31.03.1949 roku. Następnie ocalałe dokumenty świadczą, iż od 1 lipca 1951 najpierw był planistą statystykiem, a później aż do śmierci piastował stanowisko Przewodniczącego Zespołu PGR Świbie. Po śmierci żony Zofii 26 czerwca 1953 roku ożenił się po raz drugi z Janiną Kulawicz, wdową po żołnierzu z kampanii wrześniowej, która samotnie wychowywała syna Adama (rocznik 1940). To wszystko pozwoliło mu zachować spokój do końca swojego życia. Jako namiętny palacz rozchorował się na raka płuc. Zmarł przedwcześnie 26 grudnia 1957 roku w wieku 65 lat. Jego grób znajduje się w Świbiu na przykościelnym cmentarzu. Spoczywa tam razem z obiema żonami. Grobem opiekuje się jego pasierb Adam Kulawicz wraz z żoną. Jego obie córki wyemigrowały do Niemiec.

Grób Zofii i Józefa Waydyk w latach 70-tych na cmentarzu przykościelnym w miejscowości Świbie. Dziś wspólnie spoczywa z nimi druga żona Janina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz