Fotografia wykonana przed II wojna
światową: Józef Bohdan Waydyk (ur. 26.02.1892 w Sitnie, pow. zamojski – zm.
06.12.1957 w Świbiu wówczas pow.gliwicki)
Józef Bogdan Waydyk urodził się 22 lutego 1892 roku we wsi Sitno w powiecie
zamojskim. Rodzice nosili imiona Franciszek i Maria. W zachowanym z ok. 1950
roku odpisie dowodu osobistego Rzeczpospolitej Polskiej Seria A nr 040947
wydanym przez starostę powiatu wołkowyskiego Andrzejkowicza znajduje się jego
rysopis: wzrost 170 cm, oczy niebieskie, usta normalne, włosy ciemny blond,
twarz owalna. Posiadał znajomość biegłego czytania i pisania w językach
polskim, rosyjskim i serbskim. Przynależność do Państwa Polskiego została stwierdzona
na podstawie paszportu rosyjskiego nr 3 z dnia 12.01.1912.roku w dniu
26.04.1923 roku w Wołkowysku.
Przed
pierwszą wojną światową rodzice trudnili się administrowaniem majątku
ziemskiego, którego właścicielem był pan Lipczyński. Po wojnie Józef jako
legionista-piłsudczyk miał prawo do 20 ha ziemi, którą scedował na swoich
rodziców. Franciszek i Maria gospodarowali w miejscowości Józefpol koło Łyskowa
w powiecie wołkowyskim. Między innymi za ten fakt, że byli beneficjentami
przedwojennej władzy, rodzice zostali deportowani w 1940 roku nad Morze Białe,
skąd już nigdy nie powrócili. Nie bez wpływu było też to, że pierworodny syn i
zięć służyli w Policji Państwowej. Według
ustnego przekazu Józef był najstarszym z czworga rodzeństwa. Miał dwóch młodszych
braci o imionach Seweryn i Jan oraz siostrę Anielę. Bracia byli członkami
Polskiej Partii Socjalistycznej. Z obawy przed represjami carskiej policji tuż
przed pierwszą wojną światową wyemigrowali do Francji, skąd już nie powrócili. Jan
osiedlił się w miejscowości Foug kołó Nancy w Lotaryngii, natomiast Seweryn
trafił do Gaskonii nieopodal granicy z Hiszpanią. Jeden z nich pozostał
kawalerem, natomiast drugi ożenił się z rodowitą obywatelką Francji. Brak
informacji, czy bracia mieli dzieci. Korespondencja między nimi, a rodziną w
Polsce trwała do wybuchu II wojny światowej. Później kontakt przerwał się. Siostra
Aniela po wyjściu za mąż za policjanta o nazwisku Śliwiński, osiedliła się w
Sokółce. Miała jednego syna Leona.
Na zdjęciu mały Leon, jedyny siostrzeniec naszego bohatera
Fotografia
wykonana na rok przed wybuchem I wojny światowej. Pierwszy z lewej to Józef
Waydyk w towarzystwie kolegów ze szkoły rolniczej w Sobieszynie
W 1913 roku ukończył szkołę rolniczą w Sobieszynie. Zresztą ta szkoła istnieje do dziś. W tym samym roku wstąpił do służby w carskim wojsku. Jego jednostką był 17 pułk ułanów. Jako szeregowiec uczestniczył w pierwszych starciach zbrojnych I wojny światowej.
Podczas służby w wojsku carskim w
1914 roku. Ciężko wskazać dziś z całą pewnością, który to nich nasz bohater.
Szybko trafił do niewoli
austryjackiej. Jako jeniec wojenny został wywieziony aż do Chorwacji pod Banja
Lukę. Tam spędził ponad 2 lata. Biegle nauczył się języka serbsko-chorwackiego.
Przeżył tam też swoją pierwszą wielką miłość, którą była chorwacka dziewczyna.
Nieomal tam pozostał na stałe. Na przeszkodzie stanęła wieść o tworzeniu się
Legionów Piłsudskiego, do których wstąpił w 1917 rok. Po zakończeniu działań
wojennych rozpoczął karierę w nowo tworzonej Policji Państwowej. Był
uczestnikiem wojny polsko-sowieckiej w 1920 roku. Służył w żandarmerii
wojskowej. Między innymi eskortował jeńców bolszewickich przez Warszawę po
bitwie 15 sierpnia 1920 roku. Był jednym z tych, którzy przyczynili się do
obrony jeńców przed powszechnym linczem wzburzonej ludności polskiej. Po
zakończeniu wojny bardzo szybko piął się po kolejnych stopniach kariery
policyjnej. W zachowanym rejestrze polskich oficerów policji z 1934 roku był w
stopniu podkomisarza, a tuż przed wojną komisarzem. W ogóle przed wojną
oficerowie policji to była elita, gdyż doliczono się tylko 790 oficerów.
Często
przeprowadzał się. Na początku służył w Świsłoczy (powiat wołkowyski, wówczas
województwo białostockie) jako komendant posterunku. Tam zreszta ożenił się i
urodziło mu się dwoje dzieci. W 1928 roku ukończył w Białymstoku kilkumiesięczny
kurs oficerski (KIP – Kurs Instruktorów
Policji). Od razu został awansowany na zastępcę komendanta powiatowego w
Wołkowysku. Pod koniec prawdopodobnie 1929 roku został mianowany na zastępcę
dowódcy kompanii w Centralnej Szkole Policji Państwowej w Mostach Wielkich koło
Lwowa. Następnie został już jako podkomisarz dowódcą kompanii „F” w szkole
policyjnej w Golędzinowie. Adepci tej szkoły, F jako funkcyjni, chodzili w zielonych
wojskowych mundurach. Byli to przeważnie synowie bogatych chłopów, legitymujący
się jak na owe czasy dobrym wykształceniem, bo ukończyli siedem klas szkoły
powszechnej. Posiadali też dobrą opinię od swojego wójta i proboszcza. Kompania
„F” stanowiła rezerwę policji. Po drugiej wojnie światowej niechlubnym
spadkobiercą Golędzinowskiej szkoły było popularne w PRL ZOMO.
Następnie
służył w Warszawie, Krynicy i Lwowie. Był osobą bardzo towarzyską. W Krynicy
przyjaźnił się między innymi ze sławnym polskim śpiewakiem operowym, Janem
Kiepurą (zachowało się podobno ich wspólne zdjęcie). W 1935 roku był
głównodowodzącym siłami policyjnymi podczas pogrzebu Józefa Piłsudskiego w
Warszawie. W latach 1936-39 będąc podkomisarzem pełnił funkcję, najpierw
zastępcy, a następnie redaktora naczelnego lwowskiego czasopisma policyjnego
"Nasze Życie". Wojna zastała jego z całą rodzina we Lwowie.
Józef
Waydyk w mundurze oficera przedwojennego oficera policji. Jedyna kobieta na
zdjęciu to jego żona Zofia
Ukrywał się przed okupantem
stalinowskim, którzy zajęli po 17 września Lwów na mocy paktu
Ribbentrop-Mołotow. Niemal dwa lata żył w ukryciu. Oficjalnie nasz bohater
zaginął na froncie. Nawet jego własna rodzina nie wiedziała, gdzie przebywa. Cudem
uniknął pierwszych sowieckich aresztowań w 1939 roku. W przypadku
aresztowania przez sowietów groził mu los, taki jak innych poległych w kwietniu
1940 roku w Katyniu, Wielkich Mostach
lub Twerze. Niestety na wiosnę 1941 roku został aresztowany przez NKWD. Wtedy
wyszło na jaw, że przebywał na przedmieściach Lwowa.
Nasz
bohater powiedział NKWD podczas śledztwa, że jest uciekinierem z Polski.
Twierdził, że był pisarzem gminnym w wołkowyskim powiecie. Tak, się składało,
że mówił biegle po rosyjsku, gdyż w czasach carskich służył w 17. pułku ułanów
w Nowochapriowsku. Tak się złożyło, że te okolice potrafił opisać dokładnie, bo
czytał przed wojną „Cichy Don” Szołochowa. Wtedy to podczas licznych
przesłuchań na poczekalni na ławce natknęli się na niego lwowscy złodzieje,
których znał z przedwojennych działań operacyjnych. Oczywiście poznali swojego
podkomisarza-przesladowcę. Rozpoczął się swoisty dialog na śmierć i życie. – Jak
pan komisarz się czuje? – zapytali się kieszonkowcy. – Do tej pory dobrze, ale
jak was zobaczyłem, to już gorzej – odparł. – Panie komisarzu, sowietom pana
nie wydamy. Jak powróci wolna Polska, znów będziemy kraść, jak za dawnych lat,
a pan będzie nas ścigać. Teraz nawet nie ma kogo okradać, bo za sowietów wszyscy
klepiemy biedę –snuli swój wywód. Ta opowieść przekazywana jest przez trzecie
pokolenie rodziny. To świadczy przede wszystkim jak wielki autorytet posiadał komisarz
Józef Waydyk w światku przestępczym przedwojennego Lwowa. Głęboka też była
solidarność wobec znienawidzonego sowieckiego okupanta niegdysiejszych przeciwników:
złodzieja i policjanta. Ostatecznie
Józef Waydyk miał ogromne szczęście, bo wydalono tylko ze Lwowa jako
podejrzanego o wrogość wobec radzieckiej władzy. Kazano mu osiedlić się nie
bliżej niż 100 km od Lwowa. Tak trafił do Trembowli. Po latach przyznał się, że
uratował głowę, bo umiał „rozmawiać” z NKWD. Dopomogła mu w tym praktyka w II Oddziale
Defensywy zanim trafił do policji na początku swojej kariery zawodowej. Oddział
ten był niczym innym jak kontrwywiadem
wojskowym na Rosję. Znał zatem duszę oprawców.
W
czasie pierwszej sowieckiej okupacji Lwowa, jego żona wraz z dziećmi przyjęła
obywatelstwo ZSRR, które uchroniło ich przed wywózką w głąb Kraju Rad. W porę
zamienili też spore mieszkanie w kamienicy na skromne lokum w suterynie.
On
i pozostali przy życiu jego koledzy policjanci ujawnili się przed nowym okupantem
hitlerowskim. Część wstąpiła do kolaborującej z Niemcami Policji Polskiej,
inni, jak nasz bohater podjęło pracę w administracji. Uchroniło ich to
przynajmniej przed represjami ze strony nacjonalistów ukraińskich, którzy w tym
czasie byli w dobrej komitywie z niemieckim okupantem. Nasz bohater pracując w
administracji niemieckiej przyczynił się z narażeniem własnego życia do
wysłania kilkunastu młodych Żydówek na roboty w głąb Niemiec. Przed wywozem do
obozów koncentracyjnych uchroniły je lewe polskie dokumenty, które pomógł im
wyrobić. Jednocześnie
rozpoczął pracę konspiracyjną w tzw. Korpusie Bezpieczeństwa. Organizował w
podziemiu kadrę administracyjną dla przyszłej wolnej Polski. Wtedy to został
wyznaczony przez Gen. Tamawę-Petrykowskiego na komendanta wojewódzkiego policji
w Tarnopolu. Warto odnotować, że Korpus Bezpieczeństwa został nawet uznany w
1944 roku przez rząd PKWN.
Po
wojnie postanowił nie ujawniać swojej przeszłości. Na pewno ukrywanie się i konspirowanie nie pozostało bez śladu na jego psychice. Brak normalnego
życia zmieniły jego przyszły stosunek do rzeczywistości. Na pewno pomogła mu w
tym wrodzona zdolność do przewidywania zachodzących zmian. Wielu takich jak on
w porywach straceńczego patriotyzmu kontynuowało walkę płacąc za to swoim
życiem i swoich bliskich lub w najlepszym razie zsyłką na Syberię. Zresztą taki
los spotkał jego syna Zbigniewa, o czym napisałem w innym miejscu.
W trakcie działań wojennych, po przejściu frontu jesienią
1944 roku opuścił Lwów wraz z żoną, synem i córką. Początkowo zatrzymali się w
Rabce, gdzie wywiad wojskowy „Śmiersz” aresztował w marcu jego syna Zbigniewa. Z
tego czasu zachowało się zaświadczenie tymczasowe nr 499 wydane 12 lutego 1945
roku przez Polski Związek Zachodni, Koło Kraków o przystąpieniu Józefa Waydyka
do związku i że został on zarejestrowany do pracy na terenie Ziem Zachodnich w
grupie rolnictwo. Przed 23 czerwca 1945 ruszyli na Górny Śląsk do Gliwic, gdzie
zarejestrowali się w Miejskim Komitecie Niesienia Pomocy Uchodźcom pod numerem
862. Stamtąd przeprowadzili się na Śląsk Opolski do miejscowości Świbie w
powiecie gliwickim. Zgodnie z zachowanymi dokumentami nastąpiło to dokładnie
tuż przed 18 lipca 1945 roku. Będąc
piłsudczykiem i oficerem policji musiał skrzętnie ukrywać swoją przeszłość
przed nową władzą ludową. Uznał, że najlepiej zrobi czynnie włączając się w wir
powojennych przemian. W tym celu sfałszował swój życiorys. Ten autentyczny
nadawał się jedynie do skazania go na wieloletnie więzienie jako wroga ludu.
W
ocalałym kwestionariuszu personalnym z 2 lutego 1952 roku zaakcentował
długoletnią niewolę austryjacką (1914-22) oraz swoją rolną przeszłość w okresie
międzywojennym. Skłamał, że pracował jako urzędnik kontraktowy w Powiatowym
Urzędzie Ziemskim w Wołkowysku (1922-27), podczas gdy pełnił w tym czasie
funkcję komendanta w miejscowości Świsłocz w tymże powiecie. Jeszcze bardziej
minął się z prawdą twierdząc, że był urzędnikiem kontraktowym w
Powiatowym Urzędzie Ziemskim w Słonimiu (1927-39). W tym czasie nadal szkolił
się, awansował i piastował coraz bardziej eksponowane stanowiska w
przedwojennej policji. Na czasy okupacyjne wymyślił historyjkę o pracy jako
robotnik fizyczny w lasach i na drogach w tymże Słonimiu i tartaku w
Michalinie. W latach 1946-48 był członkiem PPS. Po grudniowym kongresie zjednoczeniowych
w 1948 pełnił funkcję sekretarza POP w PGR Świbie. W
następnych latach jako ważny fakt dla władzy ludowej podkreślił, że pełnił w okresie
01.08.1945-31.10.1945 funkcję zastępcy sekretarza Urzędu Gminnego w Świbiu. W
jego kompetencjach było kierowanie biurem i pełnienie funkcji referenta opieki
społecznej. Podkreślał mocno, że w latach 1947-49 był członkiem Gminnej Rady
Narodowej. Z pracy w organach gminy 1 listopada 1945 roku przeszedł w
charakterze pisarza, a później księgowego, do Gliwickiego Zjednoczenia
Przemysłu Węglowego, które administrowało Majątkiem Świbie na obszarze
użytkowym 850 ha. Następnie pracował jako pracownik umysłowy – kalkulator, a od
1 sierpnia 1947 roku do 16 marca 1950 roku pełnił obowiązki księgowego zespołowego
jako księgowy techniczny, ale już u nowego administratora, jakim były Państwowe
Gospodarstwa Rolne. Przejście nastąpiło na podstawie umowy zbiorowej z
31.03.1949 roku. Następnie ocalałe dokumenty świadczą, iż od 1 lipca 1951
najpierw był planistą statystykiem, a później aż do śmierci piastował
stanowisko Przewodniczącego Zespołu PGR Świbie. Po śmierci żony Zofii 26
czerwca 1953 roku ożenił się po raz drugi z Janiną Kulawicz, wdową po żołnierzu
z kampanii wrześniowej, która samotnie wychowywała syna Adama (rocznik 1940).
To wszystko pozwoliło mu zachować spokój do końca swojego życia. Jako namiętny
palacz rozchorował się na raka płuc. Zmarł przedwcześnie 26 grudnia 1957 roku w
wieku 65 lat. Jego grób znajduje się w Świbiu na przykościelnym cmentarzu.
Spoczywa tam razem z obiema żonami. Grobem opiekuje się jego pasierb Adam
Kulawicz wraz z żoną. Jego obie córki wyemigrowały do Niemiec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz