wtorek, 16 kwietnia 2013

Jak Józef Wajdyk stał sie żołnierzem cz. 3



            Początkowo nie mieliśmy żadnej łączności z Generalną Gubernią, ale już w 1942 roku zaczęliśmy organizować  samodzielne placówki POW (Polska Organizacja Wojskowa). Placówki te zaczęły się organizować  i już w jesieni 1942 roku nawiązaliśmy z tajną organizacją Związek Walki Zbrojnej, która w skrócie nazywała się ZWZ. Placówka nasza obejmowała wioski Małyńsk, Nowo-Małyńsk, Krzeszowo i Karaczun. Kontaktując się z Komendą Okręgu w Równem, a później w Sarnach, komendantem placówki byłem ja. Z chwilą rozpoczęcia mordów na ludności polskiej przez bandy Ukraińskiej Powstańczej Armii, placówka nasza przyjmuje nazwę samoobrona, w której ja w dalszym ciągu byłem komendantem aż do 28 lipca 1943 roku, organizując w miarę możliwy system obronny.
           Po upadku samoobrony w Hucie Stepańskiej, ludność nasza ucieka do Niemiec. Ja, związany przysięgą, że będę walczyć o wolność, zostaję na miejscu i dnia 15 sierpnia 1943 roku wstępuję do polskiego oddziału „Bomby”, który się zorganizował po upadku Huty Stepańskiej. Dowódcą tego oddziału był człowiek, który nosił nazwę „Bomba”. „Wujek” był to oficer skoczek, tak zwany cichociemny, który miał działać na naszym terenie. Zgodnie z moja specjalnością dostałem polecenie organizować  pluton zwiady konnego, rozpoczynając od zera i tu dopiero musiałem się stac prawdziwym żołnierzem, dowódcą, ojcem i bratem, opiekując się najbardziej młodymi żołnierzami rwącymi się do walki. Trzeba było rozpoczynać od szkoleń pieszych i konnych. Trzeba było uczuć jak się czyści broń, buty i konia, a potem nawet budowy siodeł, nie mając do tego żadnych narzędzi i materiałów. Wszystko to należało wykonać własnym sposobem i pomysłem.                                                        
          Toteż musiałem zorganizować kuźnie polową w celu wykonywania prowizorycznych strzemion i do budowy siodeł, teków tylnych i przednich. Toteż moi zwiadowcy przy każdej okazji starali się coś przywieźć do oddziału coś, co by nam się przydało, a najbardziej zbieraliśmy różne pasy i skóry, które były garbowane przez miejscową ludność.                                                                                      
          Ja kończąc szkołę podoficerska artylerii, a kiedyś artyleria była konna, musiałem dokładnie znać budowę siodła i wiedzieć dokładnie do czego służy jakaś klamra czy poślisko. Toteż z początku nieba rdzo mi to wychodziło i więcej robót musiałem  wykonywać sam, ale później już było lepiej, bo każdy żołnierz rozumiał, że musi tą pracę wykonać dobrze, bo to było do własnego użytku. Już po dwóch tygodniach miałem do dyspozycji jedna sekcję, to jest sześciu zwiadowców na koniach i już przy przemarszu oddziału z Karaczuna na Starą Hutę zwiadowcy patrolowali przemarsz całego oddziału.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz